sobota, 7 listopada 2009

Rehabilitacja po ACL: co? gdzie? u kogo?


Jeden z moich czytelników, który niedawno napisał mi maila, sprowokował moje intensywne myślenie na pewien nurtujący zapewne nie tylko mnie temat. Zacznę może od cytatu, dzięki któremu moje komórki szarawe zapoczątkowały małą burzę mózgu.

Uwaga cytat:

„…ale z tego, co zdążyłem wyczytać to ludzie już od wczesnych dni zaczynają ćwiczyć i nie mam pojęcia co robić gdyż moi rehabilitanci też nie są wielkimi specjalistami :P …”

Czy rehabilitant jest specjalistą? Czy jak ma napisane mgr przed nazwiskiem, to czy można wierzyć, że będzie się znał na rehabilitacji w mojej dolegliwości? Czy jak widzę osobę z napisem dr przed nazwiskiem, to mam do czynienia z lekarzem?
Drodzy czytelnicy, sprawa ma się następująco:
- mgr – ten skrót niczego nie gwarantuje prócz tego, że ktoś musiał poświęcić 5 lat studiów, aby mieć ten tytuł (jeżeli można tak go nazwać). Według mnie powinny być specjalizacje wprowadzana na poziomie studiów. Tutaj mamy olbrzymi materiał do wchłonięcia. Mgr powinien wiedzieć, w jakim kierunku ruszać kręgosłupem, aby nie bolał. Powinien jednocześni wiedzieć, jaka jest norma ciśnienia tętniczego krwi, ile wynosi pojemność płuc, jaką ilość krwi filtrują nerki w minutę, jak postępować w przewlekłym bólu nowotworowym, powinien wiedzieć, że jak mrowieją palce u rąk, to może to być wina kręgosłupa szyjnego itd. Chcę tutaj zobrazować, jak szeroką wiedzę powinni mieć wszyscy fizjoterapeuci. Jednak tak nie jest.

W myśl zasady: „narząd nieużywany zanika’, śmiem twierdzić, że osoba pracująca na oddziale kardiologicznym raczej nikłe będzie miała pojęcie o rehabilitacji w chorobach nowotworowych. Dlaczego? Ponieważ będzie biegle znała zagadnienia kardiologiczne, co zagwarantowało jej stanowisko i przymus ciągłego powtarzania rzeczy, które czasami stają się rutyną (jak np. pomiar tętna, ciśnienia). Z osobami "nowotworowymi" miała małą styczność.

I wiecie, co? Ja bym się z chęcią oddał takiej osobie w ręce jej własne w przypadku np. rehabilitacji pozawałowej czy innej jakieś. Oddałbym się, ponieważ wiedziałbym, że ona się zna na sprawach związanych z moim serduchem.

Bałbym się iść z tym do osoby, która cały boży rok przykłada elektrody do pleców, nogi, czy biczuje kogoś wodą. A takich osób nie mało w gabinetach szpitalnych. One wszystko wiedzą i chętnie pomogą.

Jakiemu mgr można ufać? Młodemu wyjadaczowi po studiach z pięcioma kursami na koncie? Czy doświadczonemu rehabilitantowi/rehabilitantce, która nie ma kursów zrobionych, nie pracuje metodą, ale styka się od 10 lat z pacjentami i wie, co i jak z nimi.

Ciężka sprawa. Rutyna zabija. Ambicja młodych również. Przykładowo, w jednej klinice, w której miałem przyjemność praktykować, była świeżo postudyjna kobitka. Wiedza duża, nie powiem. Kompetentna. Znała się na rzeczy. Moja koleżanka z tejże kliniki ma doświadczenie 20 letnie z pacjentami. Zna się na rzeczy. Poszło o osobę przewlekle chorą. Otóż, młoda ambitna prowadziła rehabilitację tylko osób ortopedycznych: jakieś ACL, endoprotezy, czasami barki, Achillesa. Polecono jej ćwiczenia z chłopakiem z bardzo ciężką postacią MPD. Odmówiła. Powód: pacjent nie ma dobrych perspektyw. Nie będzie spektakularnego efektu. Więc został przydzielony koleżance, która jak już wspomniałem, lata pracuje w zawodzie.

Fakt, perspektyw nie było za wesołych. Ale idąc tym tokiem rozumowania, to każde przewlekłe schorzenie jak: RZS, SM, ZZSK nie ma sensu rehabilitować, gdyż nie ma efektu. Dalej idąc, na forum fizjoterapeutom.eu czy cóś takiego, Sa… jakaś tam baba, mówi, że nie należy patrzeć na to, że pacjent nie zgina nogi, tylko na to, jaką ma funkcję. No fajnie, ale jak mało zgina w biodrze a idzie, jako tako, to ze sraniem też kłopot będzie miał niemały!!! Funkcję OK., ale jest ich więcej. Rehabilitacja ma być kompleksowa, a UGUL wbrew nowoczesności, jest według mnie najlepszym miejscem do ćwiczeń. Daje mnóstwo możliwości.

Zaczynając zdanie od nieodpowiedniego na jego początku: a więc, mgr fizjoterapii ma to do siebie, że po studiach zna się na wszystkim! Ale prawdziwym specjalistą staje się wtedy, kiedy trafia do szpitala, w któym polecają mu pracować z pacjentami, że tak powiem "jednorodno schorowanymi". To znaczy: w szpitalu kardiologicznym mamy wyśmienitych rehabilitantów, którzy są bardzo dobrze obznajomieni w tematyce zawałów, rozrusznoków itp. itd. W onkologicznych, ortopedycznych i tak dalej według specjalności. Najlepiej trafić na rehabilitanta, który pracuje w zawodzie w dziedzinie, która nas dotyczy. Oczywiście mam bardzo dobrych kolegów, którzy pracują np. na pediatrii a mają olbrzymią wiedzę z zakresu spraw dotyczących kręgosłupa. Ale oni są inni, to jest ich hobby i to widać na pierwszy rzut oka! Im też można zaufać :)

- dr. Co oznaczają te literki? Ano w różnych placówkach różnie są opisywane. Jest dr nad. med. czy cóś takiego. Mamy gwarancję, że rozmawiamy z lekarzem, który skończył 6 letnią szkołę medyczną. Potem są specjalności itp. Ale można spotkać dr i kropkę. I pisze u takiego dr Adam Kowalski np. Czy on jest lekarzem? Nie zawsze! W specjalności nauk o zdrowiu bądź kulturze fizycznej jest możliwość zrobienia takiego tytułu. Zresztą, w każdej dziedzinie można zrobić tytuł dr (praktycznie). Ale jak widzimy w szpitalu osobę w białym kitelku, która ma napisane dr na plakietce i już, to z dużą doza prawdopodobieństwa jest to dr nauk o kulturze fizycznej (mam nadzieję, że dobrze to napisałem, gdyż sam do końca nie jestem pewien). Fachowiec? No niewątpliwie! Dołożył on kolejne 4 lata nauki na ten tytuł. Są to osoby wysoce kompetentne, jednak wiecznie nie mające czasu ;) (oczywiście nie zawsze).

Krótko - fachowcy i już. Można dać im nogą pomachać, nic się nie stanie ! ;D

Tyle jest osób na rehabilitacji, że jak idę tam, to nie wiem komu ufać a komu nie. Z kim rozmawiać? Kto mi pomoże.

Nie zawsze udaje się nam trafić na rehabilitanta, który aktualnie jest oczytany w naszym temacie. Nie miejcie jednak mu tego za złe, ponieważ chcąc być na bieżąco w naszej dziedzinie, należy non stop podnosić "kwalifikację wiedzowe". Zaznaczam - nie chodzi mi tu o kursy!!! Czasami poleciłbym unikać osób, które maja zrobione 5-7 kursów i mówią, że biegle się poruszają we wszystkich tematach dotyczących tych kursów. Dobrze jest, jak rehabilitant ma zrobiony jeden, góra dwa kursy i cały czas nimi pracuje. Wtedy mamy gwarancję, że jest biegły w zakresie owej wiedzy.

A który kurs jest najlepszy dla kolan? Nie wiem. Jest obecnie zbyt wiele tego, sprawa kolana powinna być traktowana indywidualnie. Jedno jest pewne - żaden kurs nie przyspieszy gojenia się blizn wewnątrz stawu, nie przyspieszy przekształcania przeszczepu w tkankę najbardziej zbliżoną do więzadła.

Wyjątek - metoda LARS - czy dobra? Z ostatnich doniesień tak! Ale jak to jest w medycynie - czas pokaże. Trzymam mocno kciuki za tą metodę, gdyż bardzo bym chciał, aby leczenie operacyjne więzadeł przebiegało szybko, dokładnie i z minimalnymi ograniczeniami w życiu naszym.

Pozdrawiam czytelników.




I pamiętajcie, w sieci jest bardzo dużo fachowych informacji. Trzeba tylko dobrze szukać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz